Dotychczas „elektroniczne kagańce”, bo tak mówi się potocznie o elektronicznym systemie ograniczenia prędkości, montowane były wyłącznie w ciężarówkach. Miało to na celu ograniczenie ułańskiej fantazji niektórych kierowców zawodowych, a tym samym zmniejszenie udziału „TIRów” w wypadkach spowodowanych nadmierną prędkością. Ostatnio natomiast po raz kolejny na świecznik wzięto kwestie owego kagańca, ale dla samochodów osobowych.
Celowo napisałem „po raz kolejny” bowiem kwestia ta w różnych formach poruszana była w przeszłości przez odpowiednie władze już kilka jeśli nie kilkanaście razy. Każdorazowo pomysł ten jednak upadał, wracając jednak w swojej kolejnej odsłonie po pewnym czasie. Jak widać specjaliści idą w zaparte, twierdząc że zmuszenie kierowców do wolniejszej jazdy wpłynie w znaczący sposób na bezpieczeństwo na drogach. Ale czy mają rację? Moim zdaniem nie do końca, bo o ile w teorii może i wszystko wygląda dobrze, o tyle praktyka często pokazuje, że nie wszystko złoto co się świeci.
Ale od początku. Jakie właściwie są plany?
W ostatniej wersji swojego pomysłu o której ostatnio tak głośno, Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu wymyśliła, żeby w każdym nowym aucie osobowym montować elektronikę, której celem byłoby „inteligentne” ograniczanie prędkości auta w zależności od ograniczeń obowiązujących aktualnie na drodze po której się poruszamy.
Jak miałoby to działać?
Uogólniając, auto z takim systemem miało by moduł GPS analizujący naszą pozycję i mierzący prędkość z którą się poruszamy oraz kamerę, której zadaniem byłoby czytanie znaków mijanych na drodze oraz przekazywanie informacji o nich do modułu sterującego tym systemem.
Generalnie nic nadzwyczajnego. Większość nowych aut ma już bowiem system czytania znaków i informowania o nich kierowcy. Ba! Możliwe jest nawet sterowanie tempomatem na podstawie rozpoznanych znaków. Zasadnicza różnica jest w tym, że obecnie my jako kierowcy mamy na to wpływ i w każdej chwili możemy taki system wyłączyć. Plan natomiast jest taki by ów regulator prędkości był obowiązkowy i działał cały czas bez możliwości wyłączenia. Super, nie?
A co z wyprzedzaniem?
Mówi się, że teoretycznie system będzie zezwalał na tymczasowe przekraczanie prędkości ale po kilkunastu sekundach zacznie nas o tym ostrzegać, a jeśli to nie pomoże system przejmie kontrolę nad pedałem gazu, nie pozwalając na nadmierne przyspieszanie. Mówi się też, że omawiany system ma występować w 3 wersjach.
1. wyłącznie ostrzegającej o przekroczeniu prędkości,
2. ostrzegającej o przekroczeniu prędkości oraz zniechęcającej do do tego przez zmianę charakterystyki pedału gazu,
3. nie pozwalającej w ogóle na przekraczanie prędkości.
Ile w tym wszystkim prawdy? Nie wiem, ale jeśli miałoby to wejść w życie w takiej formie, moim zdaniem przyniesie więcej problemów niż korzyści.
A dlaczego tak sądzę?
Chociażby dlatego, że ostatnio miałem okazję poruszać się autem po kraju. Sporą część pokonywanej trasy spędziłem poruszając się po jednej z dróg wojewódzkich, która aktualnie jest remontowana. Autko, którym jechałem było wyposażone w system rozpoznawania znaków. I wiecie co? Na remontowanej drodze był taki bałagan pod względem znaków, że ów system dosłownie co chwilę głupiał informując mnie o tym dość irytującymi i rozpraszającymi sygnałami. O ile teraz, będąc w takiej sytuacji mogłem po prostu wyłączyć rozpoznawanie znaków i jechać dalej o tyle, gdy przepis o obowiązkowym systemie ograniczania prędkości stanie się faktem, może być z tym problem. Co wtedy gdy drogowcy ustawią jakieś dziwne znaki i autem nie będzie dało się normalnie poruszać?
No własnie, rozważmy jeszcze inną sytuację. Przy drogach często ustawiane są różnego rodzaju mniejsze i większe reklamy. Co jeśli jakiś reklamodawca wpadnie na pomysł umieszczenia przy drodze reklamy z przykładowym napisem „Zwolnij i zjedź do naszego najbliższego sklepu” umieszczając obok grafikę przedstawiającą znak ograniczenia do 10km/h. Dla kamery systemu może to wyglądać jak prawdziwy znak. I co wtedy? Awaryjne hamowanie do 10km/h?
A teraz przykład „w drugą stronę”.
Znaki nie posiadają monitoringu. Nie raz i nie dwa już widziałem przy drodze znak „zasprejowany” przez wandali. Co jeśli producenci naklejek zwęszą w tym biznes wypuszczając na rynek naklejki na znaki. Przykładowy Janusz będzie sobie mógł zakupić takie naklejeczki i któregoś wieczora obkleić nimi wszystkie okoliczne znaki przeprawiając ograniczenie z 50km/h na przykładowe 150km/h, tym samym zwiększając osiągi swojego auta na dzielnicy.
Z drugiej więc strony takie ograniczenie, otworzyło by możliwości na nowe biznesy. Tylko niekoniecznie potrzebne. Jednocześnie ograniczając potencjał już istniejących firm.
Bo chociażby tacy producenci samochodów…
Praktycznie każdy z nich ma aktualnie w swojej ofercie przynajmniej jeden sportowy model z mocnym silnikiem. Jest popyt, jest podaż. Ale po co klienci, po wprowadzeniu ograniczeń, mieliby je kupować? Ja osobiście nie widzę sensu. No chyba, że tylko na tor, ale ciekawe czy ów system nie ograniczałby kierowcy również i tam.
Za to sprzedaż youngtimerów mogłaby bardzo poszybować w górę. Stare auta nie mają bowiem żadnych ograniczników. Po co jeździć nowym w kagańcu skoro można klasycznie, stylowo i bez limitów. Właśnie… bez limitów. Brzmi jak reklama operatora telefonii komórkowej ale już niedługo może być to reklama również i każdej firmy pozbawiającej aut kagańców. Swoją drogą to pomysł na kolejny biznes 🙂
Podsumowując.
O ile w teorii system elektronicznego ograniczania prędkości wydaje się być dobrym pomysłem o tyle w praktyce świat nie jest idealny i moim zdaniem taki system może przysporzyć więcej problemów niż pożytku. Według mnie prędkość nie jest kluczowym czynnikiem wpływającym na znaczną poprawę bezpieczeństwa i wszelkie „bajki” mówiące, że 10 mniej robi różnicę itd. jakoś do mnie nie trafiają. Wszelkie działania mające na celu wzmocnienie bezpieczeństwa drogowego skupiają się ostatnio w głównej mierze na odciążaniu kierowcy od myślenia i moim zdaniem to właśnie jest największy problem. Aby było bezpieczniej zdecydowanie lepszym pomysłem byłoby popracowanie przede wszystkim nad zwiększeniem skupienia wśród kierowców jak i pieszych, w pierwszej kolejności ograniczając ich rozproszenie. Spójrzmy chociażby na swego rodzaju patologię korzystania z telefonów komórkowych za kierownicą, czy w przypadku pieszych poruszając się po przejściach. Zwróćmy uwagę na to, ile nowych aut ma ekrany dotykowe zamiast wyczuwalnych przycisków do sterowania funkcjami auta. To co kiedyś było intuicyjne i funkcjonalne teraz w znaczny sposób odwraca uwagę. Po co chociażby w aucie przeglądarka internetowa? Może tu właśnie leży problem?
To już pozostawię Wam do przemyślenia.